Z prac Drogge wieje jednak skandynawskim chłodem i roślinną dziczą, która stara się szarpać z prostą architekturą północy (skandynawski domek versus północna puszcza). Tym razem jednak natura przegrywa. Z jednej strony, jest elementem rozsadzającym całą strukturę rzeźby: drewniane kłącza zdają się w niektórych pracach wyrastać ponad pomyślany schemat rzeźby; z drugiej jednak strony, natura jest tutaj ciągle "upupiona", sprowadzona do poziomu melancholijnej zabawki (tu jakiś wzorek, tam obrazeczek). Kłącza zawsze są spętane, a chmury - wsadzone do torby. Kłącza, konary i deski, jak symbole natury, mogą być interpretowane jako przynależne do przyziemnej, sensualnej i dzikiej kobiecości.
Szczerze, idąc na wystawę miałam dziwne poczucie, że "wiem, co tam będzie". Bo oczyszczająca opowieść o własnej traumie to nie jest nowy temat i ma już swoje konwencje. Jednym słowem, spodziewałam się konfesji. Tymczasem było inaczej. Wystawa jest lekka, nie ma w niej ani grama patosu.